Zdaje się, że dla władz ważniejsze stało się zwiększenie wpływów podatkowych niż batalia o powołanie do życia narodowego instrumentu płatniczego
Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku wydawało się, że utworzenie polskiej karty płatniczej znajduje się wśród najważniejszych celów przyświecających szefostwu Ministerstwa Rozwoju. To wówczas pojawiły się pomysły kolejnej regulacji rynku kartowego. Resort straszył, że jeżeli banki nie zdecydują się zbudować tzw. schematu krajowego, zabroni pobierania prowizji za obsługę kart debetowych oraz obniży do zera interchange od dokonywanych nimi transakcji (ta prowizja stanowi podstawowy przychód banków z wydawnictwa kart).
Tajemnicą poliszynela było jednak, że Ministerstwo Rozwoju jest właściwie jedynym zainteresowanym reaktywacją polskiej karty płatniczej. Interesu w tym nie widziały ani banki, ani operatorzy terminali czy bankomatów ani tym bardziej międzynarodowe organizacje płatnicze, dysponujące patentami umożliwiającymi wykorzystanie do płatności technologii zbliżeniowej. A w polskich warunkach wprowadzanie na rynek karty bez możliwości wykonywania transakcji bezstykowych mija się z celem – już ponad 60 proc. płatności kartami odbywa się tu zbliżeniowo.
Oficjalnie jednak w ramach Związku Banków Polskich działał zespół złożony z ekspertów i bankowców, w tym z państwowego PKO BP, który miał wymyślić jak taką polską kartę stworzyć. Zespół pracował, pracował aż wreszcie wypracował raport, z którego jasno wynikało, że reaktywacja plastikowej karty w Polsce nie ma ekonomicznego sensu. O szczegółach tego raportu czytelnicy Cashless mogli dowiedzieć się jako pierwsi z tekstu, który znajdziecie tutaj.
Przeczytajcie także: PKO kupił ZenCard, polską spółkę z branży fintech
Wtedy jeszcze tego nie dostrzegałem, ale z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że ów raport był swego rodzaju momentem przełomowym. Nie wiem, czy to argumenty bankowców przekonały Ministerstwo Rozwoju do odstąpienia od forsowania budowy polskiej karty, czy były to inne czynniki, (o nich za chwilę). Jasne jest jednak, że od tamtego czasu temat polskiej karty płatniczej zszedł na plan dalszy. Potwierdziło to także moje źródło w resorcie Mateusza Morawieckiego. Nie znaczy to jednak, że tak samo stało się z groźbą regulacji rynku kartowego. O tym mówi się do dziś, tyle że argumentu tego używa się w całkiem innej dyskusji.
Jak pewnie wiecie, teraz obniżka interchange oraz cały szereg przepisów dobijających biznes kartowy w Polsce to straszak, który ma zmotywować banki do hojnego złożenia się na pewien fundusz. Huczy o nim od kilku tygodni. To z tego funduszu finansowany ma być rozwój sieci terminali płatniczych w punktach, które dotąd nie akceptowały kart. Idea szczytna, ale resort rozwoju chce chyba upiec i swoją pieczeń na tym ogniu. Fundusz ma bowiem pomóc sfinansować tzw. fiskalizację online.
To rozwiązanie zakładające, że każda kasa fiskalna będzie połączona z centralną bazą w Ministerstwie Finansów. Wszystko to oczywiście po to, aby utrudnić ukrywanie przychodów i unikanie płacenia podatków. Te potrzebne są bowiem do finansowania licznych socjalnych pomysłów obecnej władzy. Fiskalizacji online nie da się jednak przeprowadzić bez nakładów inwestycyjnych. Mowa np. o setkach tysięcy kas fiskalnych, które będą musiały zostać wymienione.
Przeczytajcie także: Yanosik wchodzi w ubezpieczenia
Najwyraźniej więc resort rozwoju znalazł pomysł, skąd na to wziąć pieniądze. Jeżeli dobrze rozumiem, polega on na tym, aby kasy połączyć z terminalami i sfinansować ich wymianę z funduszu rozwoju akceptacji kart, na który zrzucą się głównie banki widząc w tym i swój interes. Bo przecież jeżeli ludzie będą płacić kartami, to i ich wydawcy na tym zarobią. Tezę tę może potwierdzać relacja uczestnika pewnego spotkania, do jakiego doszło jeszcze w ub. roku w Konfederacji Lewiatan. Wiceminister rozwoju Tadeusz Kościński miał w jego trakcie przedstawić szereg swoich pomysłów, w tym koncepcję wprowadzenia obowiązku posiadania terminala przez każdego handlowca oraz bliżej nieokreślonego sposobu opodatkowania gotówki.
Tymczasem perspektywa wpłacania do funduszu wielu milionów złotych w ciągu paru lat na pewno nie jest czymś, na co banki i organizacje płatnicze czekają z otwartymi rękami. Na pewno jednak są w stanie przełknąć tę pigułkę jako remedium na zarazę pod tytułem: regulacja. I ucieszyliby się, gdyby cała afera z polską kartą tym się właśnie zakończyła. Zwłaszcza, że do funduszu dorzucić się mają także operatorzy terminali i prawdopodobnie producenci kas fiskalnych.
Oczywiście nie mam pewności, czy nakreślony przeze mnie scenariusz jest w pełni zgodny z rzeczywistością, ani czy za chwilę coś się w nim nie zmieni. Podobne zresztą obawy ma część bankowców, bo władze resortu rozwoju w przeszłości odstąpiły od zdawało się wypracowanego już kompromisu. Mam na myśli kwestię interchange od transakcji kartami w urzędach publicznych. Banki zrezygnowały z większości dochodów z tego tytułu domagając się w zamian gwarancji, że rząd nie będzie chciał dobijać ich biznesu kolejną regulacją. Ministerstwo Rozwoju przystało na to, po czym porozumienia nie podpisało.
Przeważa jednak wiara, że tym razem będzie inaczej. – Wciąż trwają rozmowy, ale wydaje mi się, że po deklaracji powołania funduszu finansującego rozwój sieci akceptacji ryzyko obniżenia interchange do zera znacznie spadło – powiedział Michał Gajewski, prezes BZ WBK podczas środowej konferencji prasowej. Moje źródło w resorcie rozwoju stwierdziło natomiast, że jego szefostwu propozycja bankowców kierunkowo się podoba. Dlatego do końca miesiąca czeka na konkrety. Wtedy ma się rozstrzygnąć, czy pomysł regulacji ostatecznie trafi do kosza.