O zależności między wysokością prowizji bankowych a przychodami banków z tego tytułu pisze Przemysław Szubański, felietonista Cashless
Krzywa Laffera - koncepcja teoretyczna, która opisuje zależność między stawką opodatkowania dochodów a dochodami budżetowymi państwa z tytułu podatków. Według niej kolejne wzrosty stawek opodatkowania powodują coraz mniejsze przyrosty przychodów podatkowych, aż do momentu, w którym dalszy wzrost stawki będzie skutkował obniżeniem całkowitej wartości przychodów z tytułu podatków.
Co to ma do dziecka, kąpieli, a zwłaszcza banków? Według mnie sporo, bo koncepcję tę łatwo przenieść na sytuację panującą dziś w sektorze. Od grudnia 2014 r. do końca czerwca 2015 r. średnia miesięczna opłata za prowadzenie konta bankowego wzrosła prawie o 24 proc. W tym czasie opłaty za użytkowanie kart debetowych zwiększyły się o ponad 38 proc. Natomiast na koniec II kwartału 2015 r. na polskim rynku znajdowało się 34,4 mln kart płatniczych, to jest o 1,7 mln mniej niż na koniec grudnia 2014 r. (spadek o 4,9 proc.). Łączna liczba kart debetowych wyniosła 28,2 mln sztuk i ich zmniejszyła się o 1,5 mln (spadek o 5,3 proc.).
To są twarde dane NBP. Na co wskazują? Dowodzą, że wzrost opłat za rachunki i karty powoduje, iż osoby posiadające dwa lub więcej rachunków „na zapas" rezygnują z nich. A dlaczego?
Krzywa Laffera po raz pierwszy została wykreślona na serwetce w restauracji Two Continents w Waszyngtonie w 1974 roku. Arthur Laffer w ten sposób tłumaczył swoje koncepcje podatkowe ówczesnemu zastępcy szefa sztabu Białego Domu Dickowi Cheneyowi. Koncepcję, że wzrost opłat za konta i karty debetowe powoduje zmniejszenie liczby jednych i drugich, gotów jestem przedstawić na bardziej wyrafinowanym papierze.
Dlaczego banki podwyższają opłaty? To jasne, że takie działanie jest sposobem na spadające dochody - obniżka interchange, czyli opłaty od transakcji kartami, niskie stopy procentowe zmniejszające dochody z kredytów, a na dodatek podwyższone składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Zarządy rozliczane są z wyników. Rzucono się zatem do zmniejszania kosztów (w ciągu ostatniego roku banki zamknęły 650 placówek, liczba ich pracowników spadła o 2 tys. osób) i szukania dodatkowych dochodów. Jak zwykle, najłatwiejszych. Trudno wyobrazić sobie łatwiejszy sposób, niż podwyżka prowizji.
Pytanie, czy przypadkiem nie przesadzono? O ile liczba kont wciąż rośnie (promocje!), to mniej kart oznacza mniej transakcji, opłat, wpływów z (malutkiego) interchange. Może należałoby zrewidować strategie? I dolać wody do kąpieli (po znalezieniu odpowiedniego dziecka)?