System superbezpieczny, nie do złamania przez hakerów, o jakim banki mogą tylko pomarzyć. Czy łańcuch bloków (ang. blockchain) stojący za sukcesem bitcoina rzeczywiście jest tak niesamowity?
Kryptowaluty to ziszczenie marzeń o pieniądzu idealnym. Żaden bank ani rząd nie potrafi ich dodrukować. Można je do woli przekazywać bez pośredników z prędkością internetu w dowolne miejsce we Wszechświecie (wystarczy, że jest tam sieć). Wysyłając przelew nie powierzacie kryptowalut żadnym instytucjom – nikt nie może ich sobie przetrzymać i wykorzystać w tym czasie do opłacenia własnych rachunków pobierając jeszcze od Was za to opłatę. Wreszcie, nikt na razie nie jest w stanie podrobić bitcoina, ethereum czy innego pieniądza, za którym stoi rejestr rozproszony.
Oczywiście są tacy, co nie do końca dowierzają blockchainowi i przekonują, że teoretycznie i ten system można złamać. Ale jakby to miało wyglądać w praktyce? Aby sfałszowanie kryptowaluty stało się faktem, 51 proc. użytkowników gigantycznego systemu musiałoby potwierdzić, że istnieje coś, czego nie ma. Nawet w rzeczywistości offline’owej masowe halucynacje mają swoje granice i nie zdarzyło się do tej pory, by sprzedawca w sklepie dał sobie wmówić, że liście z drzewa to dolary albo złoto. W sieci jest to jeszcze bardziej skomplikowane.
W rozproszonym rejestrze, jakim jest blockchain, czyli w takim, w którym nie ma jednej instytucji narzucającej innym swoje zdanie, a wszyscy użytkownicy działają na równych prawach, nie da się sprawić, by w jednym czasie komputery milionów użytkowników uznały nagle, że ktoś ma bitcoiny, których tak naprawdę nie ma. Strażnikiem wiarygodności jest gigantyczna moc obliczeniowa komputerów skupionych w sieci P2P (podobnej do tej, w oparciu o którą działają na przykład torrenty). Jest tak olbrzymia, że największe chińskie i amerykańskie superkomputery nie są w stanie jej zakłócić.
Podrobić kryptowalut się nie da, co nie oznacza, że ich posiadanie jest absolutne bezpieczne. Cyberprzestępcy skupili się bowiem na okradaniu giełd, gdzie bitcoiny można wymienić na "zwykłe" pieniądze i odwrotnie. Efekt? Co chwilę dochodzi do ataków, na których klienci tracą miliony dolarów. Kilka dni temu z włoskiej BitGrail hakerzy ukradli równowartość 170 mln dolarów, a na przełomie stycznia i lutego doszło do największej kradzieży kryptowalut w historii. Z tokijskiej giełdy Coincheck wyparowało ponad pół miliarda dolarów w mało znanej walucie NEM. Do tej pory największą aferą z kryptowalutami w roli głównej był upadek japońskiej platformy MT.Gox, w wyniku której jej klienci stracili 480 mln dolarów.
Okazuje się, że bezpiecznie nie mogą się czuć nawet "górnicy", czyli ci użytkownicy, którzy zainwestowali w moc obliczeniową swoich komputerów, żeby móc "wydobywać" kryptopieniądze. Analitycy Della już trzy lata temu wykryli koronkowy atak na komputery "produkujące" waluty bitcoin i DOGE. Za pomocą routera przejętego w jednej z dużych kanadyjskich serwerowni haker dokonał ataku na pociąg z kryptowalutą w stylu Dzikiego Zachodu. Wykorzystując fałszywe zwrotnice, przekierował ruch w internecie, tak aby wydobywane w kopalniach wirtualne złoto wjechało prosto na jego bocznicę. Wystarczyło podszyć się w necie pod kogoś innego, żeby przejąć transporty warte minimum 83 tys. dolarów. Ile dokładnie ich było, nie wiadomo, bo analityk Della zgubił w sieci trop cyberprzestępcy.
Mknąc po czołówkach gazet i portali internetowych na całym świecie, rollercoaster z napisem bitcoin w ciągu kilku miesięcy rozpalił wyobraźnię milionów inwestorów – głównie tych, którym krociowe zyski bezpowrotnie przeszły koło nosa. O nudnym i skomplikowanym blockchainie, stojącym za sukcesem kryptowalut mówi się o wiele mniej.
Ale jeśli ktoś jeszcze marzy o tym, żeby wzbogacić się na technologiach z dopiskiem "krypto-", to powinien zainteresować się startupami, które w zaciszu swoich cyfrowych laboratoriów pracują nad umasowieniem blockchaina. Dość powiedzieć, że rynek rozwiązań wykorzystujących tę technologię, wyceniany w ubiegłym roku na 415,5 mln dolarów, w ciągu najbliższych pięciu lat ma być warty 7,5 mld dolarów. I są to bardzo ostrożne szacunki.
Nad wykorzystaniem blockchaina pracują już wszyscy, którzy mają pieniądze – banki, giełdy papierów wartościowych, ubezpieczyciele, a także sektor energetyczny, farmaceutyczny, a nawet obronny. I nawet jeśli wszystkie giełdy kryptowalut upadną, a bitcoin straci na wartości 99 proc., to blockchain zostanie i będzie można na nim zarobić.