Ustawę przyjęto niemal jednogłośnie. Ma zwiększyć dochody budżetu państwa poprzez ograniczenie wyłudzeń podatku VAT
Split payment to ciekawe rozwiązanie, ale jego wprowadzenie wiąże się z koniecznością dostosowania systemów informatycznych po stronie banków jak i firm – płatników VAT. Jest to kolejny w ostatnim czasie pomysł na to, w jaki sposób poradzić sobie z wyłudzeniami tego podatku. Ustawa ma wejść w życie w kwietniu przyszłego roku.
O co chodzi w split payment? Mechanizm tego rozwiązania zakłada, że firmy będą tak jak dziś wystawiać i przyjmować faktury VAT. Jednak na ich dotychczasowy rachunek wpływać będzie jedynie kwota netto. Natomiast zawarty na fakturze VAT firma zobowiązana do jej zapłaty wpłacać będzie na specjalny rachunek, którym właściciel, czyli wystawca faktury, będzie mógł dysponować tylko w ograniczonym zakresie. To znaczy będzie mógł z tego konta zapłacić VAT urzędowi czy innej firmie, ale nie będzie mógł przelewać z niego środków na inne cele.
Trudno sobie wyobrazić, żeby teraz na każdej fakturze widniały dwa numery rachunków oraz by płatnicy faktur przelewali pieniądze na dwa różne konta. Zamieszania z tym byłoby co niemiara. Dlatego przed wejściem w życie ustawy dużo pracy będą miały banki, które będą musiały unowocześnić swoje systemy i umożliwić firmom wygodne korzystanie ze split payment. Rozwiązanie będzie początkowo dobrowolne, ale rząd zamierza wprowadzić system zachęt do korzystania z niego. Szacuje się, że dostosowanie systemów bankowych do podzielonej płatności może kosztować co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych.
Ustawa o split payment może mieć jeszcze jedną przykrą konsekwencję dla wszystkich klientów banków, także tych indywidualnych. Zasoby banków jeśli idzie o siły informatyczne są ograniczone i przeładowane różnymi projektami związanymi z rozwojem bankowości mobilnej czy internetowej. Wejście w życie ustawy o podzielonej płatności spowoduje prawdopodobnie konieczność odłożenia na półkę części trwających wdrożeń w celu szybkiego dostosowania banku do split payment. To oznacza, że na niektóre innowacyjne produkty i usługi, na które klienci poszczególnych banków czekają, będą musieli poczekać jeszcze dłużej.