Partnerzy strategiczni
Partnerzy wspierający
Partnerzy wspierający
Partnerzy wspierający
Partnerzy merytoryczni
W Warszawie rusza Taxify, estońska konkurencja Ubera. Chce być od niego tańsza

Firma chce przyciągnąć pasażerów lepszym standardem usług, co może być trudne, bo startuje z symboliczną liczbą kierowców

Zaostrza się walka na rynku przewozów osobowych w dużych miastach. Już 1 grudnia w Warszawie rozpocznie działalności estońska firma Taxify. Jej model działania do złudzenia przypomina Ubera. Jest zatem aplikacja, przez którą wzywa się samochód i podpięta do niej karta płatnicza. Jedyna różnica jest taka, że w Taxify można także zapłacić gotówką.

Jeśli jednak ktoś wybierze tę formę płatności, nie skorzysta z promocji, które zostały przygotowane przez tego debiutującego na polskim rynku przewoźnika. Jak twierdzi Piotr Boulangé, dyrektor operacyjny Taxify, przez pierwsze 10 dni tylko klienci płacący kartą podpiętą do aplikacji mogą liczyć na atrakcyjne rabaty. Potem stawki za przejazd będą dokładnie takie jak w Uber POP, czyli zapłacicie 4 zł za wezwanie auta, 1,30 zł za przejechany kilometr i 0,25 groszy za każdą minutę podróży.

Przeczytajcie także: Karty w apkach szturmem przejmują płatności za transport

Czym zatem Taxify chce przyciągnąć klientów, którzy na co dzień korzystają właśnie z Ubera? – Stawiamy na lepszą obsługę klienta. Poza tym stosujemy zniżki dla klientów na pierwszy przejazd, co przy dodatkowym braku agresywnej polityki zwyżkowania ceny przy następnych sprawia, że rzeczywisty średni koszt przejazdu jest u nas niższy – wyjaśnia Boulangé.

Chodzi o tak zwane ceny dynamiczne, czyli nagle wrastające opłaty, nawet kilkukrotnie, w sytuacji, gdy klientów wzywających samochód jest więcej niż znajdujących się w pobliżu kierowców współpracujących z Uberem. Tych ostatnich Taxify chce przyciągnąć niższą niż w Uberze prowizją, którą muszą płacić za korzystanie z aplikacji. W Uberze wynosi ona 25 proc. W Taxify zdecydowano się pobierać 15 proc. Prowadzący auto w tej firmie musi prowadzić działalność gospodarczą, ale nie ma obowiązku posiadania licencji taksówkarza.

Przeczytajcie także: Ten projekt ustawy oznacza koniec Ubera w Polsce

Jeśli korzystacie z Ubera, to wiecie, że jest to bardzo wygodne rozwiązanie, ale nie zawsze tańsze niż taksówka. Korporacje takie jak mytaxi często oferują bowiem przejazdy nawet z 50 proc. rabatem, jeśli klient płaci kartą podpiętą do aplikacji. Właśnie taka obniżka obowiązywała w listopadzie i sądząc po trudnościach z wezwaniem taksówki w niektóre weekendowe wieczory można śmiało założyć, że akcja skończyła się dla korporacji frekwencyjnym sukcesem.

Jak powiedział mi Krzysztof Urban, dyrektor zarządzający mytaxi w wywiadzie, który możecie przeczytać tutaj, w Polsce decydującym czynnikiem przy wyborze taksówki wciąż jest cena. Więc w trakcie promocji mytaxi odnotowuje dwu a nawet trzykrotny wzrost liczby zamówień.

Czy Taxify będzie w stanie konkurować z Uberem i korporacjami dotującymi kierowców? Dziesięciodniowa promocja może wystarczy, by przyciągnąć klientów, ale nie by ich utrzymać. Tym bardziej, że usługa startuje z zaledwie 200 współpracującymi z nią kierowcami. Uber ma ich kilka tysięcy. Wygląda więc na to, że Taxify przynajmniej na początku może być opcją drugiego, a przy kolejnych rabatach w mytaxi, trzeciego wyboru. Sukcesem jest już samo uruchomienie usługi w Warszawie, bo pierwsze próby w Trójmieście w 2014 r. zakończyły się niepowodzeniem – nie udało się zebrać wystarczająco wielu chętnych do współpracy kierowców.

W każdym razie życzę Taxify powodzenia, bo większa konkurencja w przewozach służy przede wszystkim Wam, czyli klientom korzystającym z tego rodzaju usług.

KATEGORIA
APLIKACJE
UDOSTĘPNIJ TEN ARTYKUŁ
TAGI: UBER, MYTAXI, TAXIFY

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies