Ta przygoda uświadomiła mi, jak mało istotnym elementem biznesu bankowego dla instytucji znad Sekwany jest jej klient
Gdy mieszkałem jeszcze w Polsce, nieraz słyszałem od bankowców, że klient jest dla nich najważniejszy. Za każdym razem jednak odbierałem takie słowa jak marketingowy slogan. Przecież nikt publicznie nie przyzna, że dla instytucji, w której pracuje, najważniejszy jest zysk i to, żeby z klienta zedrzeć jak najwięcej pieniędzy. Nawet jeżeli tak faktycznie jest, mówi się, że jest inaczej. Niemniej pewnie mocno bym przesadził, gdybym stwierdził, że polskie instytucje mają klienta w nosie. W porównaniu z francuskimi są wręcz wylewnie mu przyjazne. Przekonałem się o tym na własnej skórze.
Jak może pamiętacie z moich wcześniejszych relacji, od kilku lat mieszkam we Francji, a od niedawna mam przyjemność korzystać z Apple Pay. Właściwie to już miałem, ale po kolei. Pierwszym bankiem nad Sekwaną, który zaoferował tę nowość był Caisse d'Epargne. I tylko dlatego jakiś czas temu stałem się jego klientem. Niestety, ze względu na fakt, że słabo radziłem sobie jeszcze z francuskim oraz w przekonaniu, że niezależnie jakie zapisy znajdują się w regulaminie i tak podpiszę umowę rachunku, nie przeczytałem dokładnie tych dokumentów. To był duży błąd. Oto historia, która mnie spotkała.
Przeczytajcie także: Tak się zarabia na znudzeniu pasażerów
Otóż jak się pewnie domyślacie, konto w Caisse d'Epargne nie było moim głównym. Zasilałem je tylko od czasu do czasu pewnymi kwotami, aby móc płacić telefonem wszędzie tam, gdzie akceptowane są transakcje zbliżeniowe. Saldo kontrolowałem za pomocą aplikacji mobilnej banku na swoim smartfonie.
Pewnego dnia wybrałem się do publicznej pralni, gdzie kilka razy zapłaciłem po 50 eurocentów za suszenie prania. Byłem przekonany, że na rachunku mam pieniądze, ponieważ aplikacja wskazywała, że znajduje się tam jeszcze ok. 20 euro. Jak się później okazało, wykonałem łącznie 10 transakcji na drobne kwoty będąc już na debecie. Stało się tak dlatego, że we Francji księgowanie transakcji trwa nieraz kilka długich dni. Aplikacja pokazywała więc saldo, które nie uwzględniało paru wcześniejszych płatności.
Co ciekawe, jako że w mojej umowie z bankiem nie było prawa do debetu, każda nawet najdrobniejsza płatność w czasie, gdy na rachunku nie miałem pieniędzy, została obciążona (zgodnie z regulaminem, a jakże) opłatą w wysokości 8 euro. Nazbierało się więc tego 80 euro. Szybko złożyłem reklamację w przekonaniu, że bank odda mi pieniądze albo zaproponuje jakieś inne rozwiązanie. Przecież nie miałem możliwości zorientowania się, że jestem na minusie, skoro aplikacja pokazywała co innego. Wyszedłem też z założenia, że bank sam powinien zadbać o to, abym nie zrobił debetu, jeśli nie mam do tego prawa. Zagroziłem też, że w przypadku nieuwzględnienia reklamacji zamknę konto.
Przeczytajcie także: A nie mówiłem, że nowy banknot będzie białym krukiem?
Później okazało się, że ten dopisek o zamknięciu rachunku mogłem sobie darować. Po miesiącu oczekiwania na odpowiedź w sprawie reklamacji, sam odezwałem do banku z prośbą o informację na temat statusu sprawy. Po kolejnych kilku tygodniach otrzymałem wiadomość SMS, z której wynikało, że moja reklamacja jest rozpatrywana. Jednak nim zdążyłem się otrząsnąć po szoku, jaki wywołał fakt, że oto bank sobie o mnie przypomniał, dostałem drugiego SMS-a, w którym zostałem poinformowany, że bank wychodzi naprzeciw mojej prośbie i rozwiązuje ze mną umowę. Dostęp internetowy i karty zostały zablokowane, a po kilku dniach otrzymałem czek na parę euro, które zalegały jeszcze na koncie w Caisse d'Epargne.
Tak zakończyła się moja przygoda z Caisse d'Epargne oraz płatnościami Apple Pay, choć wcale nie miałem na to ochoty. Francuski bank pokazał mi, gdzie jest moje miejsce oraz zmusił mnie bym sobie założył konto gdzie indziej, jeśli mi się nie podobają jego usługi. Oczywiście nie wiem, jak w podobnej sytuacji zachowałby się dla przykładu mBank, BZ WBK czy PKO BP, bo nigdy z takim problemem nie zwracałem się do banku z Polski. Mam jednak przypuszczenia graniczące z pewnością, że żaden z nich nie pozbyłby się klienta z powodu sporu o drobną w gruncie rzeczy jak na francuskie warunki kwotę.
Z Francji dla Cashless Tomasz Bobrowski, Lazurowy Przewodnik