Co uniemożliwia wielu polskim fintechom odniesienie sukcesu? Być może polityka inwestorów wymagających szybkiego zwrotu z inwestycji
W ciągu ostatnich tygodni w serwisie cashless.pl pisaliśmy o nowych, polskich przedsięwzięciach fintechowych, które można uznać za całkiem ciekawe, i które mają potencjał, by odnieść sukces także za granicą. Wydaje mi się jednak, że nic takiego się nie stanie, a wynikać to może z podejścia ich właścicieli, którzy oczekują szybkiego zwrotu z inwestycji.
Jak wynika z relacji przedstawicieli sektora fintech, z którymi zdarza mi się rozmawiać przy okazji konferencji czy innych wydarzeń branżowych, taka strategia inwestorów nie pozwala finansowanym przez nich fintechom na zastosowanie chyba najskuteczniejszej formy promocji nowych usług, czyli zaoferowania ich za darmo albo prawie za darmo. W rezultacie firmy tracą szansę na szybkie zdobycie dużej liczby klientów, którzy są do skorzystania z nowej usługi zniechęcani ceną mało konkurencyjną w porównaniu do cen rozwiązań już obecnych na rynku.
Ale żeby nie być gołosłownym, podam kilka przykładów. Na początku lipca informowaliśmy o premierze aplikacji jednego z polskich fintechów, za pośrednictwem której przedsiębiorcy mogą starać się o szybki limit kredytowy. Dostęp do niego umożliwia karta płatnicza powiązana z apką.
Znam wielu właścicieli firm, którzy, zamiast dostarczać sterty papierów do banku, mogliby być zainteresowani skorzystaniem z takiej usługi. Ale mina może im zrzednąć, gdy dowiedzą się, ile za taką przyjemność musieliby zapłacić – wychodzi kilkadziesiąt procent rocznie samych opłat i prowizji, przy czym płaci się także za niewykorzystaną część limitu. W efekcie tą innowacją mogą być chyba zainteresowane tylko takie firmy, które ze względu na brak lub słabą historię finansową nie mogą liczyć na kredyt w tradycyjnym banku.
Inny przykład to innowacyjna usługa płatnicza dla sklepów internetowych. Ma być szybko i wygodnie dla kupujących, co ma owocować zmniejszeniem skali zjawiska tzw. porzuconych koszyków, rosnącymi obrotami a co za tym idzie – i zyskami dla sprzedawców. Tylko że konkurencja w instrumentach płatniczych online jest dziś przeogromna i każdy z dostawców takich narzędzi staje na rzęsach, aby poprawiać wygodę korzystania z nich. Tzw. user experience większości systemów do płatności online jest na bardzo wysokim poziomie, więc sprzedawcy będą średnio zainteresowani wprowadzaniem kolejnego instrumentu, z którego nie wiadomo kto i kiedy korzysta, bo jest nowy. No może gdyby był dużo tańszy od rozwiązań konkurencyjnych. Niestety, dostawca rozwiązania przewidział tylko kilkutygodniową promocję, w ramach której sklepy mogą za darmo przetestować nowe narzędzie.
A teraz przypomnijcie sobie start Revoluta, który wiele lat temu debiutował na rynku z aplikacją i kartą wielowalutową. Czy zdecydowalibyście się na skorzystanie z tej oferty, gdyby cennik był porównywalny z tabelą opłat w pierwszym lepszym banku? Zakładam, że raczej nie. A dziś o Revolucie już nikt by pewnie nie pamiętał. Jego sukces był możliwy także dzięki temu, że wszystko lub prawie wszystko zaoferował za darmo lub prawie za darmo. To oczywiście generuje zupełnie inny problem, czyli jak i na czym w końcu zacząć zarabiać. Ale chyba lepiej mieć ból głowy z tym, jak osiągać przychody z bazy kilku czy nawet kilkudziesięciu milionów klientów, niż zamykać kolejny, nieudany projekt?