Zdaniem części specjalistów nowoczesne usługi finansowe mogłyby się rozwijać w Polsce o wiele szybciej, gdyby nie konserwatywna polityka nadzoru
Z przyjemnością konstatuję, że podczas tegorocznego Europejskiego Kongresu Finansowego zagadnienia związane ze startupami, nowoczesnymi usługami finansowymi, mobilną rewolucją i wszystkim tym co w moim odczuciu mieści się w pojęciu "technologia w finansach", wreszcie zostały przez organizatorów kongresu potraktowane z należytą powagą. Były przewodnim tematem nie tylko rozmów w tzw. kuluarach, ale i licznych wydarzeń składających się na EKF.
Kongres rozpoczął się jednak jak co roku od wystąpienia ważnej osobistości, którą tym razem był wicepremier polskiego rządu Mateusz Morawiecki. Były prezes BZ WBK zaimponował uczestnikom tym, że o przyszłości Europy i Polski mówił kilkadziesiąt minut bez kartki. Być może dlatego w jego inauguracyjne przemówienie wkradło się kilka sprzeczności. Na przykład najpierw upomniał się o los najgorzej zarabiających rodaków, po czym mówiąc o branży transportowej oskarżył niektóre kraje Europy Zachodniej, że jeżeli ustanawiają stawki minimalne dla pracujących tam obcokrajowców, to działają na niekorzyść polskich przedsiębiorstw.
Przeczytajcie także: Burza po podwyżkach w bankach skończy się jak zwykle
Ale później było już prawie wyłącznie o nowych technologiach oraz o wynikających z nich szansach i zagrożeniach. Na jednej z wtorkowych debat dyskutowano o tym, czy i jak "fintechy" zmienią sektor finansowy. Padło pytanie, czy Polska ma szansę stać się "zagłębiem fintechowym".
Niestety z dyskusji panelistów wynikało, że na to szans nie ma, i to pomimo tego, że prawie każdy telekom, firma IT czy organizacja płatnicza ma w Polsce swój akcelerator przedsiębiorczości i wspiera innowacyjne pomysły. Na przykład T-Mobile w Krakowie finansuje projekt "hub:raum", a Orange prowadzi "Orange Fab". Kilka tygodni temu pisaliśmy także o MasterCardzie, który wspólnie z D-RAFT i Ghelamco otworzył w wieżowcu Spire "The Heart Warsaw", centrum współpracy młodych innowacyjnych firm z dużymi korporacjami.
Przeczytajcie także: Skomplikowane hasło to tylko iluzja bezpieczeństwa
Dlaczego zatem nie ma szans na polskie zagłębie fintechowe? Ano podobno wszystko przez Komisję Nadzoru Finansowego. Po pierwsze, bardzo niechętnie zgadza się na wszelkiego rodzaju innowacje. Po drugie, jeśli już wydaje potrzebne licencje, to trwa to latami. Po trzecie wreszcie, pobiera z tego tytułu tak horrendalne opłaty, że firmom po prostu nie opłaca się rozpoczynać całego procesu. Mówił o tym uczestniczący w debacie Łukasz Olek, z Currency One, znanej choćby ze stworzenia platformy wymiany walut – Walutomat. Firma policzyła, ile musiałaby zapłacić nadzorowi, gdyby zrealizowała swój kolejny pomysł i okazało się, że opłaty regulacyjne kosztowałyby ją jedną trzecią rocznych przychodów.
KNF przez swoje konserwatywne podejście do pieniądza elektronicznego powstrzymuje zatem rewolucję, która odbyłaby się tutaj i teraz. A tak wywędruje za granicę i wróci już w postaci gotowych rozwiązań, które wcześniej wdrożą inni. Uczestnicy dyskusji przypomnieli, że np. brytyjski nadzór nie widzi w branży fintech aż takiego zagrożenia i to tam przeniosą się wkrótce polskie startupy.
Uczestnicy innego panelu stwierdzili jednak, że być może ta KNF to nie jest wcale taka zła. Skala cyberzagrożeń jest wielka a do tego przybywa ich w tempie astronomicznym. W związku z tym konserwatywne podejście KNF do wdrożeń nowych, nieprzetestowanych należycie rozwiązań technologicznych może okazać się tamą przed falą fraudów, jakie spaść mogą na sektor bankowy. A za wszystko i tak zapłacą klienci, przecież nikt dziś chyba nie ma co do tego wątpliwości.