Z Andrzejem Krzysztofowiczem, współzałożycielem polskiego startupu Sówka, konkurującego m.in. z Uberem, rozmawiam o szansach lokalnej firmy w starciu z wielkimi, międzynarodowymi korporacjami, sposobach na pozyskiwanie klientów i obawach związanych ze spodziewanymi regulacjami rynku
Sówka to lokalna platforma, która działa na zasadach podobnych do tych na jakich funkcjonuje Uber. Skąd pomysł, by rywalizować z Amerykanami, którzy są obecni w kilkuset miastach w prawie 70 krajach na świecie?
Zanim uruchomiliśmy Sówkę, byłem polskim managerem francuskiej firmy Heetch. Zaczynaliśmy w Warszawie w grudniu 2015 r. Marka odróżniała się od Ubera i tego typu firm, bo musieliśmy przestrzegać zasad sharing economy. To miały być tanie przejazdy dla młodych imprezowiczów, którzy w nocy przemieszczali się po mieście.
Wiosną tego roku Heetch ogłosił, że wycofuje się z Polski. Dlaczego podjęto taką decyzję?
We Francji firma była już na tyle znacząca na rynku przewozów osobowych, że została pozwana do sądu przez organizacje zrzeszające taksówkarzy. Skończyło się sporą karą finansową. Ponadto musieli zmienić swój model biznesowy i zacząć współpracować z licencjonowanymi kierowcami. To znacznie podniosło koszty. W tej sytuacji byli zmuszeni wycofać się z Polski.
Jak określiłby Pan popularność Heetch w Warszawie?
Mieliśmy swoją grupę klientów. Zamawiali przez aplikację coraz więcej przejazdów - ta liczba rosła o 20 proc. miesięcznie. Proszę zauważyć, że mimo, iż usługi Heetch były o ok. 10 proc. tańsze od konkurencji, nie konkurowaliśmy cenowo. Byliśmy obecni w klubach, współpracowaliśmy z organizacjami studenckimi. Jeździło dla nas kilkuset kierowców. No i wtedy Francuzi powiedzieli, że to koniec.
Wówczas powstał pomysł, żeby stworzyć polską markę Sówka?
Prawie tego samego dnia. Mieliśmy wiele telefonów od kierowców i klientów, którzy chcieli dalej z podobnych usług korzystać. Pomyśleliśmy, że możemy im to zapewnić. Produkt nie był gotowy. Mogliśmy czekać miesiącami na stworzenie odpowiedniej aplikacji lub zakupić prawa do jakiegoś gotowego rozwiązania. Wybraliśmy tę drugą opcję, ale już pracujemy nad własną aplikacją.
Używanie cudzej aplikacji podnosi koszty przedsięwzięcia?
Tak. Ponadto gotowe oprogramowanie nie jest na tyle elastyczne, by szybko wprowadzać nowe funkcje i rozwijać nowe pomysły.
Co nowego pojawi się w aplikacji Sówka?
Nie mogę zdradzić szczegółów. Powiem tylko, że oprócz przejazdów chcemy zaproponować kilka dodatkowych usług. W tej chwili działamy w nocy od 20.00 do 6 rano. Od września będziemy oferować przejazdy 24 godziny na dobę, a z aplikacji będzie można korzystać także w Trójmieście.
A nowe funkcje? Może coś na wzór UberPool?
O tym także myślimy. W przeciwieństwie do Ubera nie musimy czekać z wprowadzeniem tej usługi na efekt skali. Często się bowiem zdarza, że z jednego klubu w tym samym czasie przejazd chce zamówić kilka osób. Mogą przecież jechać tym samym samochodem.
W Warszawie musicie rywalizować nie tylko z Uberem, ale też np. z Taxify, które otrzymało właśnie bardzo duży zastrzyk gotówki od chińskiego inwestora i znacznie obniżyło ceny przejazdów.
To jest bardzo krótkowzroczna polityka. Jeśli się przesadzi z promocjami, to potem trudno się z tego wycofać. Na przykład w Heetch po zakończeniu akcji premiowania kierowców wielu z nich odeszło. Podobnie jest z pasażerami. W pierwszym roku działalności Taxify również wabił kierowców i pasażerów znacznie wyższymi zachętami finansowymi - jednak pewnie duża część z tych, którzy z tego skorzystali, zrobiła to raz i do aplikacji już nie wróciła.
To jak utrzymać współpracowników i klientów przy tak dużej konkurencji na polskim rynku?
Współpracują z nami kierowcy, którzy oczywiście chcą trochę dorobić, ale przy okazji dobrze się bawić. To nie są pracownicy spółdzielni dysponujących 150 autami, z których korzysta Uber, a którzy jeżdżą na zmiany 24 godziny na dobę. Można się z nami bezpośrednio kontaktować, a nie przez formularze w aplikacji. Jesteśmy społecznością a nie korporacją.
Wydaje mi się, że w Polsce ciągle jeszcze kluczowy jest jednak czynnik cenowy…
On jest istotny. Jeśli duże firmy przystąpią do wojny cenowej, to na pewno będzie nam trudniej coś zbudować. Między innymi dlatego poszukujemy inwestora. Rozważamy też skorzystanie z crowdfundingu. Na razie projekt się finansuje z pobieranych od kierowców prowizji i to mimo, że są znacznie niższe niż w Uberze.
Potencjalne zagrożenia? Regulacja rynku?
Zmiana przepisów na pewno prędzej czy później nastąpi. Mam nadzieję, że to nie będzie ustawa napisana przez taksówkarzy i że w konsultacjach zostaną uwzględnione interesy wszystkich stron. Chodzi przecież o to, aby od tego typu działalności były płacone podatki, a kierowcy mieli licencje, ale oczywiście nie takie jakie obecnie są dla taksówkarzy. Ponadto powstaje pytanie, dlaczego regulować tylko rynek przewozów osobowych, a nie zrobić tego samego z całym rynkiem sharing economy, z platformami takimi jak np. Airbnb czy serwisami sprzątającymi i gotującymi, które też już funkcjonują w ten sposób. Z tych możliwości korzystają ludzie, którzy muszą lub chcą dorobić do pensji lub emerytury. Dlaczego im to utrudniać?
Dziękuję za rozmowę