Partnerzy strategiczni
Partnerzy wspierający
Partnerzy wspierający
Partnerzy wspierający
Partnerzy merytoryczni
Pojawił się pomysł standaryzacji produktów ubezpieczeniowych. Dobra idea, raczej z niewielką szansą na realizację

Skarżenie się ubezpieczycieli na lukę ubezpieczeniową brzmi równie przekonująco, jak gdyby producenci słodyczy ubolewali, że ludzie nie odżywiają się zdrowo

Podczas odbywającego się w tym tygodniu w Warszawie Europejskiego Kongresu Finansowego Ubezpieczenia, Sprzedaż i Ryzyko, branża dyskutowała m.in. o pomyśle standaryzacji ubezpieczeń dla klientów detalicznych. Asumpt ku temu dał już w wystąpieniu otwierającym Krystian Wiercioch, wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego.

Jak zwrócił uwagę, nawet najpowszechniejsze ubezpieczenia oferowane konsumentom, takie jak autocasco, polisy dot. mieszkania lub domu, podróży zagranicznej, assistance czy NNW szkolne, różnią się pomiędzy poszczególnymi zakładami ubezpieczeń. A różnice te są na tyle istotne, że nie da się przedstawić klientowi standardu ochrony. Ich zakres nie jest da klientów zrozumiały. Rozwiązaniem tego problemu mogłaby być – w ocenie wiceprzewodniczącego KNF – standaryzacja produktów oferowanych klientom detalicznym w taki sposób, aby minimalny zakres ochrony był spójny w obrębie danego produktu i zgodny z typowymi potrzebami klientów.

Przeczytajcie także: Redclick startuje w Polsce

– Do stabilnego i bezpiecznego rozwoju rynku ubezpieczeniowego potrzebujemy wysokiej jakości produktów ubezpieczeniowych. Wysokiej jakości, czyli takich, które budują zaufanie do zakładów ubezpieczeń i dystrybutorów oraz zachęcą klientów do nabywania kolejnych produktów, również takich z których wcześniej nie korzystali – mówił Krystian Wiercioch, podkreślając znaczenie szczególnie trzech parametrów: zakresu, sumy ubezpieczenia i wyłączeń.

Co do zakresu, powinien być on szeroki i obejmować wszystkie typowe ryzyka oraz dodatkowe będące logicznym uzupełnieniem danego produktu ubezpieczeniowego. W ubezpieczeniu ochroną powinno zostać objęte to, co intuicyjnie klient czuje, że powinno się tam znaleźć.

Suma zaś powinna być na odpowiednio wysokim poziomie – odpowiednio wysokim, czyli takim, który zrównoważy maksymalną szkodę, jaką klient może ponieść. Co ważne, ubezpieczyciele powinni wziąć na siebie odpowiedzialność za dostosowanie sumy, przecież to oni lepiej niż klienci wiedzą, np. ile może kosztować leczenie w kraju, do którego wyruszają z polisą podróżną. Jeśli ubezpieczyciel oferuje polisę ze zbyt niską sumą, sam buduje u klienta przekonanie, że to jest wariant zapewniający wystarczającą ochronę.

Wyłączenia zaś mają być narzędziem do eliminowania ryzyk pewnych bądź niemożliwych do wyceny i ubezpieczenia oraz do ograniczania fraudów. Nie są natomiast po to, by zubażać zakres i eliminować ryzyka typowe.

Idea standaryzacji, dzięki której klient nie musiałby się wczytywać szczegółowo w ogólne warunki ubezpieczenia, by mieć pewność, że podstawowe i charakterystyczne dla danego ubezpieczenia ryzyka są objęte, została też podchwycona w innych panelach i przyjęta dość pozytywnie przez różnych przedstawicieli rynku.

Muszę przyznać, że i mnie taki sposób myślenia jest bliski. Chciałabym, aby z oferty ubezpieczycieli zniknęły produkty, które dają ułudę ochrony, a z warunków ubezpieczenia zniknęły zapisy, które sprawiają, że polisa nie działa w kontekstach, które dla klienta wydawałyby się oczywistymi okazjami do skorzystania z ubezpieczenia (np. assistance samochodowe, w którym kierowca nie uzyska pomocy, jeśli jest w promieniu 50 km od swojego domu).

Tak samo, jeśli chodzi o sumy ubezpieczeń – ubezpieczyciele ubolewają, że Polacy są niedoubezpieczeni, nie chronią w pełni swojego majątku. A tymczasem sami sprzedają NNW z sumą 10 tys. zł, ubezpieczenia turystyczne na podróż do USA z sumą 50 tys. zł, czy grupowe ubezpieczenia na życie, w których maksymalna wypłata to 60 tys. zł. Przysyłają też propozycje odnowienia ubezpieczenia nieruchomości z tą samą sumą co trzy lata wcześniej, podczas gdy jest zupełnie jasne, że wartość domu czy mieszkania wzrosła w tym czasie dwukrotnie. W tym kontekście skarżenie się ubezpieczycieli na lukę ubezpieczeniową brzmi równie przekonująco, jak gdyby producenci słodyczy ubolewali, że ludzie nie odżywiają się zdrowo.

Dlatego uważam, że pomysł ustalenia w poszczególnych produktach zakresowego minimum, bez którego dany produkt nie ma prawa nosić miana ubezpieczenia, byłby naprawdę uzdrawiający dla rynku. Ale jednocześnie nie wierzę, że zostanie ono realnie wprowadzony w życie.

Z kongresowych rozmów wynikało, że standaryzacja nie miałaby zostać odgórnie narzucona przez KNF (nie wydaje mi się zresztą, by w takiej formule została ciepło przyjęta przez rynek…). Oczekuje się raczej pewnej samoregulacji. I ja w tę samoregulację zupełnie nie wierzę. Nie sądzę, by przy każdym z najpopularniejszych produktów ok. 30 ubezpieczycieli, którzy go oferują, było w stanie dojść do porozumienia, co jest w ich ocenie w niezbędnym elementem zakresu, a z czego bezwzględnie należy zrezygnować. Nie sądzę, by produktowcy i prawnicy z różnych firm, przywiązani do od wypracowanych przez siebie rozwiązań, byli teraz w stanie łatwo dojść do konsensusu i wcielić w życie rozwiązanie, które byłoby standaryzacją mającą choć trochę bardziej praktyczne znaczenie niż IPID (Insurance Product Information Document, tzw. karta produktu – ustandaryzowany dokument, który ubezpieczyciele dodają do każdego produktu, by klient mógł się zaznajomić z podstawowymi informacjami o umowie ubezpieczenia, a który mało kto czyta).

Dodatkowymi ryzykami, oprócz trudności w uzgodnieniu stanowiska, byłaby ewentualna interwencja UOKiK-u, któremu mogłoby się nie spodobać, że się ubezpieczyciele na coś umawiają, a także ryzyko wojen cenowych. Jeśli produkty byłyby mniej zróżnicowane (a przynajmniej ich podstawowe wersje), pokusa, aby konkurować ceną, byłaby większa. Już przykład OC komunikacyjnego (które jest przecież całkowicie ustandaryzowanym produktem) pokazuje, że ryzyko jest realne.

Przeczytajcie także: Rośnie strata ubezpieczycieli w OC komunikacyjnym

Na tym wczesnym, koncepcyjnym poziomie, nie wyklarowano jeszcze, jak daleko idąca miałaby być owa standaryzacja. Gdyby założono wypracowanie dość precyzyjnego kształtu "produktu minimum", wspólnego dla wszystkich na rynku, to oprócz innych zalet miałoby to i ten plus, że klient mógłby wygodnie produkty porównywać, patrząc tylko, co więcej i co lepiej oferują poszczególni ubezpieczyciele. Byłby to jednak najtrudniejszy scenariusz do zrealizowania, bo wymagałaby najdalej idących ustaleń.

Łatwiej byłoby wprowadzać standaryzację bardziej rozumianą jako podniesienie standardu, czyli wykoszenie słabych produktów. To zresztą ubezpieczyciele co do zasady mogą nawet osiągnąć sami, gdyby każdy z nich zrobił porządek w swojej ofercie. Rozumiem jednak, że proces ten zakłady wolałyby przeprowadzić pod szyldem ogólnobranżowej standaryzacji, bo boją się, że w przeciwnym przypadku jacyś harcownicy, łudzący klientów produktami-wydmuszkami zawsze zostaną.

A może po prostu odpowiedzialni ubezpieczyciele powinni to "wziąć na klatę" i nie konkurować tam, gdzie schodzi się poniżej pewnych standardów, mieć same dobre ubezpieczenia i przy wsparciu rzetelnych pośredników dobierać klientowi tylko produkty adekwatne do jego potrzeb? Wtedy standaryzacja nie będzie już taka potrzebna…

KATEGORIA
UBEZPIECZENIA
UDOSTĘPNIJ TEN ARTYKUŁ

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies