Autor "Ciemnej strony start-upów" rozprawia się z wieloma mitami na temat młodych firm technologicznych, ich założycieli i inwestorów
Szymon Janiak to osoba znana w polskim środowisku startupów i funduszy typu venture capital. Jest współtwórcą i partnerem zarządzającym funduszem Czysta3.VC, który inwestuje w młode firmy technologiczne. Pisze też książki na temat finansowania przedsiębiorczości a "Ciemna strona start-upów" to jego najnowsze dzieło.
Jak wskazuje tytuł książki, autor skupia się w niej na tych aspektach młodych firm technologicznych, o których zwykle się nie mówi i nie słyszy, czyli na negatywnych cechach startupów, ich założycieli oraz funduszy inwestujących w takie podmioty. Książka oparta jest w dużej mierze na własnych doświadczeniach autora, który na co dzień pracuje z wieloma startupami. Jak sam podkreśla, aby zainwestować w jeden z nich, nieraz musi przeanalizować tysiąc młodych firm starających się o fundusze, więc osobistego doświadczenia mu nie brakuje.
"Ciemna strona start-upów" pełna jest przykładów z życia wziętych, choć nie padają konkretne nazwiska założycieli czy nazwy firm. Szymon Janiak opowiada choćby o jednym z założycieli startupów, który brylował w branżowych mediach, chwalił się bliskim finałem kolejnej rundy finansowania, publikował w Linkedinie zdjęcia ze sławami, podczas gdy w rzeczywistości przyszłość jego firmy wisiała na włosku.
Z resztą wg Janiaka kłamstwo jest obecnie powszechne w biznesie, nie tylko tym związanym ze startupami. Powszechny jest także brak pieniędzy. W polskich warunkach na uzyskanie finansowania ze strony funduszu liczyć może nie więcej niż 1 proc. młodych firm technologicznych. Z tym że pozyskanie pierwszych pieniędzy nie oznacza, że chwyciło się Boga za nogi. To dopiero początek drogi, bo wprowadzoną usługę czy produkt trzeba dopracować i rozwijać. Na drugą rundę finansowania zwykle może liczyć zaledwie co piąty startup, w który fundusz typu VC zdecydował się zainwestować po raz pierwszy.
Janiak rozprawia się także z mitem wysokich zarobków w branży startupowej. Założycieli firmy powinien się przygotować na to, że będzie zarabiał nie więcej niż ok. 8-10 tys. zł miesięcznie i to przez wiele lat. Dopiero w razie pozyskania inwestora strategicznego może liczyć na nagrodę. Ale ta też nie musi być zbyt wysoka. Jak wylicza, nawet gdy ostatecznie uda się sprzedać firmę np. za 10 mln zł, to założyciel, którego pakiet udziałów w efekcie kolejnych rund zmalał do 10 proc. dostanie z tego nie więcej niż milion złotych. Zdaniem autora książki pracując w korporacji na dobrym stanowisku w tym samym czasie można by zaoszczędzić więcej, do tego pracując 8 godzin dziennie i wyjeżdżając regularnie na urlopy, na co startupowiec pozwolić sobie nie może.
Kończąc wątek pieniędzy – znacie zapewne te historie, gdy nagle okazuje się, że młoda firma ni stąd ni zowąd wyceniana jest na miliardy dolarów. Takie sytuacje zwykle są wynikiem zakończenia kolejnej rundy finansowania a wartość przedsiębiorstwa jest czysto teoretyczna. Prawie żaden założyciel firmy nigdy tych miliardów nie zobaczył i nie zobaczy. Zdaniem Janiaka Linkedin pełen jest papierowych startupowców miliarderów, którym na co dzień brakuje na ratę kredytu hipotecznego.
Wśród ciemnych stron startupów Janiak wymienia także zwykle niekorzystne dla startupowców zapisy umów inwestycyjnych. Zobrazował to przykładem menagera, który rozpoczął pracę w młodej firmie po jednej z zakończonych sukcesem rud finansowania. Po pewnym czasie awansował do zarządu firmy. Niestety w wyniku różnych okoliczności firmie poślizgnęła się noga, co doprowadziło do jej bankructwa. Dopiero wówczas okazało się, że pieniądze, które inwestował w spółkę fundusz, formalnie były pożyczkami. Nieszczęsny menager z tego przykładu, jako członek zarządu odpowiadał za ich zaciąganie, o czym nawet nie wiedział. Przygodę ze startupem zakończył więc z wielkim długiem na karku.
Książka Janiaka zawiera także dekalog dziesięciu najczęściej popełnianych przez przedsiębiorców błędów, które powodują, że startup upada. Jest też krótki poradnik, jak ich uniknąć. Jej uzupełnieniem są także felietony przedstawicieli kilku funduszy, które pozwalają lepiej zrozumieć podejście inwestorów do startupów poszukujących finansowania.
"Ciemna strona start-upów" warta jest więc przeczytania, ale trzeba o niej wiedzieć coś jeszcze, zanim się ją zamówi. Po pierwsze – została wydana oszczędnie, przez firmę należącą do autora, który zajął się także projektem okładki. Przyoszczędził także na redakcji, co widać np. po błędach ortograficznych, jakie można znaleźć w tekście. Jego książka nie jest także encyklopedią – cała praca liczy ok. 200 stron. Na każdej z nich znajdziecie mnóstwo sformułowań zaczerpniętych z angielskiego. Nie mam generalnie nic przeciwko takim sformułowaniom, zresztą portal, w którym pracuję, także nosi nazwę pochodzącą z języka angielskiego. W "Ciemnej stronie start-upów" jest tych zapożyczeń jednak tak dużo, że momentami ciężko zrozumieć, co się czyta.