Elon Musk po przejęciu Twittera chce zrealizować plan, który pierwotnie szykował dla PayPala. Ale czyni to metodami, które można określić mianem "na wariata"
Lubię teksty Waltera Isaacsona, bo choć książki jego autorstwa zazwyczaj przypominają opasłe tomy encyklopedii, to czyta się je przyjemnie i szybko jak beletrystykę. Tak też jest i w przypadku biografii Elona Muska wydanej niedawno w naszym kraju przez wydawnictwo Insignis Media. Ale należy oddać też sprawiedliwość, że przyjemność czytania Isaacsona po polsku to w dużej mierze zasługa tłumaczy, którymi w przypadku biografii właściciela Tesli byli Michał Strąkow oraz Michał Jóźwiak.
Do lektury najnowszej książki Isaacsona siadałem z ambiwalentnymi odczuciami. Głównie dlatego, że choć podziwiam Muska za jego ogromne sukcesy biznesowe nieosiągalne dla większości osób, to mam krytyczny stosunek do niego jako do człowieka. Ostatecznie zacząłem czytać w nadziei, że książka rzuci na tę postać nowe światło, które być może zatrze negatywny obraz Muska, jaki wykształcił się w mojej wyobraźni. Niestety, lektura go nie zatarła, a wręcz przeciwnie – utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że to człowiek zły. Co nie zmienia faktu, że dzięki jego firmom czasem dzieją się rzeczy dobre.
Ostatnie miesiące to nie był najlepszy okres w życiu Muska. Pod koniec listopada wiele dużych korporacji, takich jak Apple czy Walt Disney, zdecydowało się zawiesić swoje kampanie reklamowe na platformie X. Była to reakcja na falę antysemityzmu, która wylała się w tym medium przejętym niedawno przez twórcę Tesli. A także na jego słowa poparcia pod jednym z wpisów, w którym autor wyraził wyrozumiałość dla tych, którzy zabijają Żydów, a inni komentujący twierdzili, że generalnie Hitler miał rację, nie precyzując, w jakiej sprawie (choć tego akurat łatwo się domyślić).
Natomiast tuż przed Świętami media obiegła informacja, że Hyperloop, jedna z firm kluczowych dla realizacji koncepcji szybkiej kolei próżniowej forsowanej przez Elona Muska, po serii niepowodzeń zaprzestaje prac nad projektem przewozów pasażerskich. Sam biznesman poinformował też, że nie uda się wprowadzić na platformę X funkcji kryptowalutowych, co miało być jedną z wielu zalet tej aplikacji.
Tych kilka ostatnich porażek pokazuje, że nie wszystko czego Musk się dotknie, staje się od razu złotem. A wydaje się, że właśnie takie przekonanie każe wielu współpracownikom trwać przy nim pomimo wszystkich dziwactw, jakie wyprawia. I tego jak się ze "swoimi" ludźmi obchodzi. W książce Isaacsona aż roi się od opisów sytuacji, w których Musk wykorzystuje ludzi, a następnie wyrzuca na bruk bez mrugnięcia okiem. Ten brak empatii Muska, widać też w pewnej sytuacji, jaka miała miejsce podczas prowadzonej przez niego restrukturyzacji Twiitera, tuż po jego przejęciu.
Zanim Twitter trafił w ręce Muska, był uznawany za jedno z najatrakcyjniejszych miejsc pracy w USA. Osiem tysięcy pracowników miało do dyspozycji darmowe posiłki, płatne dni na regenerację ciała i umysłu, salki do jogi w trakcie pracy, itp. Nowego inwestora na pewno nie będą wspominać dobrze. W kilka tygodni załoga jednego z największych mediów społecznościowych na świecie została zredukowana do 2 tys. osób. A zamiast darmowych obiadków pojawiły się nowe wymagania obejmujące np. konieczność odbierania telefonów od Muska o trzeciej nad ranem, bo w czasie swoich tzw. zrywów potrafił pracować non stop, nie zważając na porę doby, śpiąc w firmie i takiego samego poświęcenia wymagając od innych.
Ale nawet pełne poświęcenie zatrudnionych w firmach Muska nie gwarantuje im należytego traktowania. Isaacson opisuje sytuację, gdy kiedyś Musk wezwał do siebie 300 inżynierów, aby omówić jakąś ważną kwestię. Część z nich musiała przebyć po kilkaset kilometrów. Gdy dotarli na miejsce, okazało się jednak, że ten nie ma dla nich czasu, bo ma serię innych spotkań. Po kilkunastu godzinach oczekiwania "na walizkach" zamówiono im pizzę, bo nie mogli wyjść na obiad z firmy, gdyż w każdej chwili mogło rozpocząć się spotkanie z szefem. Nie przekonuje mnie, że usprawiedliwieniem dla takich sytuacji jest fakt, że Musk ma zespół Aspergera, a w dzieciństwie był źle traktowany przez ojca.
Okazuje się także, że oprócz braku empatii Musk jest też hipokrytą. Z Tesli zrobił najważniejszego na świecie producenta samochodów elektrycznych, którego wycena rynkowa nieraz przebija kilku konkurentów razem wziętych. Musk argumentuje, że buduje potentata w produkcji elektryków, bo te zmniejszą emisję gazów cieplarnianych i w ten sposób przyczyniają się do powstrzymania ocieplenia klimatu oraz ratują cywilizację. Tylko że jest w tym kompletnie niewiarygodny, bo jednocześnie rozbija się po świecie prywatnym odrzutowcem. Tylko w 2022 r. biznesmen latał nim 134 razy, a jak wiadomo podróże lotnicze są mało ekologiczne, zwłaszcza te na krótkich dystansach. Tymczasem najkrótszy lot odrzutowca Muska w 2022 r. trwał zaledwie siedem minut.
O tym, że właściciel Tesli jest hipokrytą, świadczy też jego postępowanie po wykupieniu Twittera. Inwestycję w ten serwis społecznościowy motywował chęcią walki o wolność słowa. Jedną z pierwszych decyzji po przejęciu było odblokowanie konta byłego prezydenta USA Donalda Trumpa. Bardzo pięknie, tylko że w tym samym niemal czasie Musk zdecydował o zablokowaniu konta np. Jacka Sweeneya, 19-letniego studenta, który korzystając z publicznie dostępnych danych publikował informacje na temat wspomnianego wyżej odrzutowca Muska. To dzięki niemu wiemy, jak często biznesmen podróżuje po świecie samolotem, co burzy wypracowany przez niego wizerunek i najwyraźniej mu się nie podoba. Więc wolność słowa jak najbardziej jest dla Muska ważna, ale tylko do czasu, gdy mu nie zacznie przeszkadzać.
Zresztą sprawa przejęcia Twittera dała jeszcze kilka innych przykładów na to, jakim człowiekiem jest Musk. Kończąc kwestię wolności słowa można przytoczyć sytuację, gdy pewna dziennikarka spytała kiedyś twórcę Tesli, czy pod jego panowaniem na Twitterze będzie można pisać o sprawach niewygodnych dla Chin, np. kwestii niepodległości Tajwanu. Okazało się, że niekoniecznie, gdyż władze Chin mogłyby nieprzychylnie spojrzeć na gigafabrykę Tesli w Szanghaju.
A na koniec kilka zdań na temat zalet Muska, bo takie też musi mieć, skoro udało mu się zbudować Teslę, SpaceX, Neuralink i parę innych firm. Po pierwsze jest niesamowicie pracowity. Potrafi pracować po kilkanaście godzin dziennie, żywiąc się napojami energetycznymi i nie wychodząc całymi dniami z firmy. Ma ogromny apetyt na ryzyko, a przy tym potrafi je w kilka sekund prawidłowo ocenić, co sprzyja szybkiemu podejmowaniu trudnych decyzji. Ma też upodobanie do ignorowania zasad narzuconych z zewnątrz, co sprzyja powstawaniu niestandardowych rozwiązań, ale i wielu wypadkom, o czym boleśnie przekonują się na co dzień pracownicy jego firm.
Czym to wszystko skończy się dla Twittera, czyli najnowszego placu zabaw Muska, przekształconego w X? Swoją drogą pewnie większość czytelników nie wie, dlaczego akurat X. To ulubiona litera biznesmena, występująca także w nazwie SpaceX oraz w imieniu jednego z jego synów. Zresztą iksem miał się nazywać już PayPal, czyli jedna z pierwszych firm Muska. Tyle że na zmianę nazwy nie zgodzili się jego ówcześni wspólnicy.
Teraz Musk chce zrealizować plan, by z X utworzyć wszechstronną aplikację finansową, mającą być czymś więcej niż PayPalem i bankiem w jednym. Dąży do tego jednak metodami "na wariata". Z biografii autorstwa Waltera Isaacsona wynika, że takie metody w przeszłości często przynosiły Muskowi korzyści, więc nie będzie się wahał stosować ich nadal. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle kazał użytkownikom X pisać wspak. Można jednak odnieść wrażenie, że od czasu przejęcia Twittera, w życiu Muska zła jest coraz więcej. Plan przekształcenia X w aplikację do wszystkiego może więc nie wyjść.