W ubezpieczeniach komunikacyjnych za niskie stawki i wyzwania w likwidacji szkód, w zdrowotnych biznes rośnie
Od 1 stycznia obowiązuje nowy taryfikator mandatów. Niektóry kierowcy odczuli już zmiany na własnej skórze, czy raczej we własnym portfelu. W pierwszych dniach roku w samej Warszawie policjanci nałożyli na kierowców kilkanaście mandatów w wysokości 1,5 tys. i 2 tys. zł. Pojawiły się też już pierwsze mandaty w kwocie 2,5 tys. Jeden z rekordzistów został taką grzywną ukarany za jazdę 160 km/h Mostem Siekierkowskim, a dodatkowo stracił prawo jazdy. Ten sam los spotkał kierowcę BMW, który jechał drogą krajową z prędkością 180 km/h.
Kierowcom nieprzestrzegającym przepisów nie tylko większe kwoty będą uciekały z kieszeni, ale też szybciej będzie się nabijał licznik punktów karnych. Obecnie za najcięższe wykroczenia można jednorazowo otrzymać już nie 10, a 15 punktów karnych. Dodatkowo od 1 września zostanie wydłużony czas, przez który punkty będą widniały na koncie kierowcy. Dotychczas redukowały się po roku od nałożenia, a po zmianach będzie to dwa lata od opłacenia mandatu za dane wykroczenie. Liczbę posiadanych przez siebie punktów karnych można sprawdzić np. na stronie gov.pl w sekcji „Sprawdź swoje punkty karne” albo w aplikacji mObywatel.
A trzeba pamiętać, że w ramach nowelizacji prawa o ruchu drogowym, ustalającej nowy taryfikator kar za nieprzestrzeganie przepisów, wprowadzono także powiązanie liczby punktów karnych ze stawkami za OC komunikacyjne. Na mocy nowych przepisów ubezpieczyciele będą mogli wykorzystywać informacje o punktach karnych i naruszeniach, za które je przyznano, do ustalania składki dla posiadacza pojazdu. Z nowego źródła informacji towarzystwa skorzystają jednak dopiero za pół roku. Wynika to z konieczności usystematyzowania przesyłania informacji pomiędzy ubezpieczycielami a Ubezpieczeniowym Funduszem Gwarancyjnym, który to będzie się zajmował przekazaniem odpowiednich danych dotyczących wykroczeń kierowców.
Zresztą wokół ubezpieczeń komunikacyjnych ostatnio dużo się dzieje. W obliczu rozkręcającej się wojny cenowej przedstawiciele rynku patrzą po sobie w oczekiwaniu na pierwszego, który podniesie stawki. Ale jako że pierwszy, który się wychyli, zacznie tracić rynek, to odważnych na razie nie ma. I podczas gdy inflacja ciągnie wszystkie koszty w górę, ceny za ubezpieczenia komunikacyjne stoją w miejscu, a nawet – jak wynika z danych Rankomatu – spadają (w ostatnim kwartale 2021 r. średnia cena za OC była według porównywarki o 10 proc. niższa niż rok wcześniej).
Na niepokojącą sytuację w komunikacji zwracał uwagę przewodniczący KNF Jacek Jastrzębski już podczas październikowego kongresu Polskiej Izby Ubezpieczeń, czyli dorocznego spotkania środowiska ubezpieczeniowego w Sopocie. Nadzór miał nawet przyjrzeć się adekwatności stawek. Na razie jednak nic o tym nie słychać. Ale za to KNF postanowił wymusztrować nadzorowane przez siebie podmioty w kwestiach związanych z likwidacją szkód. Przed świętami skierował do konsultacji projekt rekomendacji dotyczących likwidacji szkód komunikacyjnych.
Dokument nie za bardzo się branży spodobał, m.in. ze względu na zapisy dotyczące rozliczania szkód metodą kosztorysową. Ubezpieczyciele obawiają się nieuzasadnionego „pompowania” kosztorysów przez poszkodowanych, którzy na szkodzie chcieliby się dodatkowo wzbogacić, żądając wysokiego odszkodowania, a potem reperując auto na czarno i po najniższych kosztach. „Uatrakcyjnianie” w ten sposób metody kosztorysowej może skłonić klientów do korzystania z niej zamiast z wariantu, w którym to ubezpieczyciel kompleksowo zajmuje się likwidacją szkody, biorąc na siebie m.in. uzgodnienia z warsztatem naprawczym, czyli rozwiązanie, które jest pozytywnie oceniane przez sam nadzór. Tak przynajmniej interpretowałabym fakt, że usługa likwidacji szkody w modelu door-to-door została wprost w projekcie rekomendacji ujęta. – Lektura tych propozycji każe się zastanowić, jaki pomysł na „doregulowanie” rynku odszkodowań z ubezpieczeń komunikacyjnych ma nadzór. Z jednej strony widzimy chęć podwyższania kosztorysów, a z drugiej wskazanie na odpowiedzialność ubezpieczyciela za organizację procesu likwidacji szkody włącznie z usługami dodatkowymi na życzenie klienta. To się niestety wyklucza. Poszkodowani nie będą wybierali kompleksowej obsługi przez ubezpieczycieli, gdy do wyboru będzie napompowany kosztorys. A z tym wiążą się naprawy bez gwarancji jakości i szara strefa – komentuje Łukasz Kulisiewicz, ekspert PIU.
Swoją drogą relacje ubezpieczycieli z warsztatami w ostatnim czasie są jeszcze bardziej nadwyrężone niż zazwyczaj. Zaczęło się od tego, że latem PZU postanowiło zmienić zasady rozliczania się z warsztatami spoza swojej sieci partnerskiej, czyli mówiąc wprost: zapowiedziało, że nie będzie płacić im więcej niż podmiotom, z którymi ma podpisane umowy z określonymi stawkami. Oczywiście warsztatom się to nie spodobało i urządziły zawieruchę medialną wokół złego ubezpieczyciela. PZU ma na swoją obronę argumenty o zawyżanych przez ASO stawkach i równowadze między składkami za OC a kosztami. Ale przepychanka trwa, a tuż przed końcem roku wkroczyła na nowy etap. Polska Izba Motoryzacji, Polska Izba Doradców i Pośredników Odszkodowawczych oraz Organizacja Pracodawców Ziemi Lubuskiej złożyły do UOKiK-u zawiadomienie o podejrzeniu stosowania praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów oraz ograniczających konkurencję na rynku napraw. Zawiadamiający wskazują na „masowe przypadki stosowanych nieuczciwych rozwiązań towarzystw ubezpieczeń zarówno wobec konsumentów, jak też reprezentujących ich przedsiębiorców zawodowo zajmujących się likwidacją szkód w pojazdach tj. serwisów naprawczych”. W konsekwencji urząd wszczął trzy postępowania wyjaśniające dotyczące praktyk stosowanych przez PZU, Ergo Hestię i Wartę przy likwidacji szkód komunikacyjnych. Jak widać, w likwidacji nie ma nudy.
Z kolei we wtorek Polska Izba Ubezpieczeń opublikowała informacje dotyczące wydatków Polaków na ubezpieczenie zdrowotne w trzech kwartałach 2021 r. Wynika z nich, że prywatne ubezpieczenie ma już prawie 3,7 mln osób, czyli 17 proc. więcej niż rok wcześniej. Od stycznia do września na polisy wydano ponad 760 mln zł, czyli o 15 proc. więcej w porównaniu do analogicznego okresu rok wcześniej. Bardzo często ubezpieczenia tego typu są benefitem oferowanym przez pracodawcę, ale przybywa też osób, które chcą wykupić ochronę indywidualnie. W tym kontekście warto wspomnieć, że na początku grudnia z ofertą indywidualnych pakietów medycznych wyszło PZU, udostępniając je w swojej aplikacji i portalu mojePZU.
Jak widać, z sektora ubezpieczeń zdrowotnych płyną pozytywne wieści. Pozytywne dla ubezpieczycieli. Bo o systemie ochrony zdrowia to świadczą one zdecydowanie źle. Spektakularnych wzrostów nie odnotowują bowiem ubezpieczenia typu best doctors, które zapewniają pomoc w uzyskaniu opinii medycznej od światowej klasy specjalistów, czy organizację leczenia w zagranicznych klinikach, albo polisy zapewniające kompleksową ochronę na wypadek przeróżnych problemów zdrowotnych. Na popularności zyskały przede wszystkim podstawowe pakiety medyczne, których główną zaletą jest zapewnienie łatwego umówienia wizyt u lekarza pierwszego kontaktu.
Ciekawym newsem ostatnich dni jest też zapowiedź Allegro, że będzie sprzedawać ubezpieczenia. Przypomnę, że platforma oferowała już we współpracy z PZU polisy przy okazji sprzedaży przedmiotów niektórych kategorii (RTV/AGD, rowerów i opon). Czy tym razem należy spodziewać się czegoś więcej? Niestety jak na razie Allegro nabrało wody w usta i nie zdradza swoich planów. Sprawy nie skomentowały również PZU ani Ergo Hestia, którą nieoficjalnie stawia się w roli nowego partnera platformy.
A na koniec odnotujmy jeszcze zmianę prezesa w Mondial Assistance. Z początkiem roku stery w firmie objął Piotr Ruszowski, od wielu lat związany z Mondialem, przez długi czas prawa ręka dotychczasowego prezesa Tomasza Frączka. Sukcesja tym bardziej warta uwagi, że ze stanowiska ustępuje menedżer, który firmę zakładał, a potem rozwijał przez 22 lata. Człowiek, który leżącą u podstaw assistance ideę pomocy ma we krwi i do dziś potrafi z przejęciem opowiadać o emocjach, jakie towarzyszyły odbieraniu pierwszego telefonu od klienta potrzebującego pomocy, czy o niewiarygodnych opałach, z jakich przyszło ratować ubezpieczonych. Jak choćby odnalezienie klientki, którą na safari nosorożec zapędził na drzewo, czy błyskawiczne zorganizowanie pomocy pływakowi, którego u amerykańskich wybrzeży zaatakował rekin. Jednocześnie nie bagatelizując spraw dużo bardziej powszednich, bo – jak kiedyś od niego usłyszałam – „każde jest czyjąś katastrofą, bez względu na to, czy mówimy o poważnym zachorowaniu gdzieś na końcu świata, czy o przeciekającej rurze, która rozbija człowiekowi plan dnia. Dla naszego klienta jego sprawa ma najwyższą wagę, a my to szanujemy”. Między innymi takie właśnie podejście sprawiło, że Tomasz Frączek jest postacią szanowaną w branży, a jego wkład w rozwój assistance w Polsce jest oceniany bardzo pozytywnie. Na szczęście firmę zostawia w dobrych rękach.