Jan Marsalek, jeden z głównych podejrzanych w tej sprawie, wciąż pozostaje na wolności
W Monachium rozpoczął się wczoraj proces Markusa Brauna, byłego szefa firmy Wirecard. Na ławie oskarżonych zasiadło też dwóch innych menedżerów fintechu: Oliver Bellenhaus (zarządzał filią w Dubaju) oraz Stephan von Erffa (kierował księgowością w niesławnym podmiocie), o czym informuje m.in. BBC. Mężczyźni będą odpowiadać za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która przybrała formę biznesu.
Afera Wirecard już teraz określana jest mianem największego skandalu finansowego w powojennej historii Niemiec. Rzesze analityków, dziennikarzy, polityków i inwestorów zastanawiają się, jak to możliwe, że jedna z najjaśniejszych gwiazd frankfurckiej giełdy okazała się wydmuszką służącą do wyłudzania i prania pieniędzy. Media przypominają, że jeszcze w 2019 roku ówczesna kanclerz, Angela Merkel, podczas wizyty w Chinach lobbowała na rzecz tego podmiotu, by umożliwiono mu wejście do Państwa Środka.
Wirecard powstał jeszcze pod koniec XX wieku i początkowo przetwarzał płatności dla stron pornograficznych i tych z hazardem. Z czasem biznes uzyskał jednak licencję bankową, stał się wydawcą kart i poważnym partnerem dla rzeszy dużych firm. Mocną stroną fintechu miały być interesy prowadzone w Azji. Z czasem miało się okazać, że te sukcesy były zmyślone.
W 2020 roku wyszło na jaw, że fintech "zgubił" ok. 2 mld euro. Środki te prawdopodobnie nigdy nie istniały, ale ustalenie tego faktu nie było proste, ponieważ dziennikarskie śledztwo było utrudnianie przez BaFin (Federalny Urząd Nadzoru Usług Finansowych – odpowiednik KNF). Wywołało to lawinę, która szybko doprowadziła do upadku podmiotu wycenianego wcześniej na ponad 20 mld euro.
Proces Brauna i jego podwładnych potrwa zapewne kilka lat, a w jego trakcie często będzie powracać pytanie o wielkiego nieobecnego, którego były szef Wirecardu wskazuje jako osobę odpowiedzialną za całą aferę. Mowa o Janie Marsalku. To jeden z topowych menedżerów Wirecarda, osoba poszukiwana listem gończym. Kilka miesięcy temu okazało się, że jako German Bażenow mieszka on w podmoskiewskiej miejscowości, w której za sąsiadów ma m.in. przedstawicieli rosyjskich służb.