Rząd tłumaczy swoje działanie deficytem finansów publicznych i ryzykiem nadzoru ze strony MFW
Mieszkańcy Akry, stolicy Ghany, wyszli niedawno na ulice, by zaprotestować przeciwko korupcji, rosnącym cenom paliw i ogólnie kosztów życia, a także nowemu podatkowi – opłacie od transakcji elektronicznych. Według BBC dotyczyłaby ona wszystkich transakcji wewnętrznych (także tych mobilnych, które w Afryce są bardzo popularne) i przelewów zagranicznych. Podatek ma wynieść 1,75 proc. od płatności powyżej 100 cedi, czyli ok. 61 zł.
Wprowadzenie podatku forsuje rządząca od kilku lat Nowa Partia Patriotyczna, która tłumaczy to w prosty sposób: państwowa kasa świeci pustkami. Jeśli nie zostaną wdrożone nowe podatki, Ghana będzie musiała zwrócić się o pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, co zdaniem ghańskiego ministra finansów oznacza jeszcze większe kłopoty – instytucja ta może w radykalny sposób ograniczyć państwowe wydatki.
Pomysł wprowadzania opłaty od transakcji elektronicznych krytykuje opozycyjny Narodowy Kongres Demokratyczny, który przypomina, że obecne władze szły do wyborów z deklaracją wstrzymywania się od nakładania nowych podatków, o czym przypomina serwis Pulse. Rządzący obecnie politycy w przeszłości podkreślali, że opłatami nie należy obciążać zwłaszcza transakcji mobilnych, ponieważ korzysta z nich przede wszystkim uboższa warstwa społeczeństwa.
Warto jednocześnie zauważyć, że inne formy ściągania podatków w Ghanie są nieskuteczne. Większość osób pracuje w szarej strefie, co negatywnie wpływa na budżet kraju. Dlatego nie brakuje opinii, że opłata od transakcji elektronicznych może państwu pomóc, ale musi być to podatek dobrze przemyślany.